Jest to opowieść o komunistycznej Polsce i ludziach, którzy byli podstawą istnienia systemu, zomowcach, czyli bijącym sercu partii. Bohater tej opowieści obecnie mieszka w willi pod Warszawą i cieszy się wysoką emeryturą, nie martwiąc się, że zagrozi mu utrata przywilejów, taka jaka spotkała nauczycieli czy kolejarzy od pomostówek.
Nastał już zmierzch, na ulicy ucichły ostatnie ryki. Pospólstwo zostało rozpędzone przez dzielnych zomowców. Już milczy ulica oczyszczona przez najbardziej czcigodnych obywateli Polski Ludowej. Czas im, spracowanym i zmęczonym wracać do domu. W domu żona czeka z ciepłą kolacją. Chłopcy muszą się najeść, aby nadrobić braki kalorii, utraconych podczas uganiania się za opozycyjną hołotą. Igor, jeden z milszych mieszkańców Kawęczyńskiej, wraca strudzony do domu. Rąk, zmęczonych od pałowania demonstrantów, prawie nie czuje.
Z utęsknieniem czeka na miłe dłonie żony, które cudownym masażem uśmierzą jego cierpienia. Już po starych schodach kamienicy wchodzi, spotyka po drodze Pana Janka, weterana NKWD. Uścisk dłoni i klasyczne: „Dobry wieczór towarzyszu”, puentują ten piękny, bezchmurny wieczór. Igor wchodzi do domu. Dzieci rzucają się tatusiowi na szyję. Nie mogły się już doczekać powrotu Taty po jego ciężkiej pracy. Igor szczerze się wzruszył tym rodzinnym obrazkiem. Idzie do kuchni, gdzie czeka na niego ciepła kolacja, jajecznica na boczku. Pocałunek w usta od pięknej żony, kieliszeczek wódki na rozgrzewkę i Igor zabiera się do konsumpcji. Miał bardzo męczący dzień. Pracował do wieczora. Żona zabiera jego mundur do prania, bo zaplamił go krwią jakiś protestujący wróg władzy ludowej z Polmosu na Ząbkowskiej. Nie będzie już przeszkadzał, nawet na Szaserów mu nie pomogą, bo Igor wie jak użyć kija, by tacy ludzie odpoczęli już na zawsze.
Problem jest jeden… Czy krew da się sprać, a nowy mundur dużo kosztuje. Dzieci nie będą przecież chodzić w łachach. Rodzina tak zacnego człowieka jak Igor musi żyć na poziomie. Dobrze, że rozpędzili tych z Polmosu…Robole chciały podwyżek. A tak nie będzie podwyżek i dzięki temu wódka nie zdrożeje. Całe szczęście! Jadźka, żona Igora nie może się nachwalić mężem. Jaki to wspaniały człowiek! Ciężko pracuje zamiast z kolegami gorzałkę duldać. Wszystkie kobiety na Kawęczyńskiej zazdroszczą jej takiego chłopa. Igor chodzi na każdą wywiadówkę do szkoły swych dzieci. Dba o nie, czyta im bajki o młodym Soso, żeby poznawały piękno kultury i rozwijały swą wyobraźnię. Nad ich łóżkami wiszą portrety Towarzyszów Stalina i Dzierżyńskiego.
Jest to porządny ludowy dom. Ale plecy dziś wyjątkowo Igora bolą, bo bydło z Polmosu strasznie się rzucało. Ale boskie ręce Jadźki uleczą wszystko. Ból minie, tak jak minie czas ulicznych prowokatorów. Teraz czas już iść spać, jutro trzeba być pod placem Defilad i ochraniać przemówienie Towarzysza Gomółki, bo wróg ludu nie śpi, a walka klasowa się zaostrza.Trzeba bronić zdobyczy rewolucji i Igor musi być wypoczęty na rano. Dzieci muszą iść spać, by nie przeszkadzały w zaśnięciu Tatusiowi. Z trudem przyjmują stanowczy ton głosu matki, bo chcą jeszcze posłuchać tych pięknych bajek opowiadanych im przez Tatę. Ale matki trzeba słuchać, bo matka jest jedna i zasługuje na szacunek.
Dzieci wiedzą co im wolno a czego nie.Są dobrze wychowane, bo nad ich rozwojem czuwa porządny, uczciwy zomowiec Igor, obserwowany z portretów na ścianach przez wielkich budowniczych socjalizmu i pokoju. A różnie bywało w ich życiu. Czasem, gdy pasiasty dywersant z zachodu psuł zbiory, to i ziemniaków na stole nie było. Ale wraz z zatrudnieniem w ZOMO sytuacja się poprawiła, bo tylko w Polsce Ludowej władza dba o uczciwych budowniczych demokracji, takich jak zomowcy. A pracę mają nie lada ciężką, gdyż prowokatorzy uliczni, inspirowani przez zachodnich podżegaczy wojennych, potrafią zranić.
Jeden zomowiec, niejaki Heniek ze Stalowej, stracił oko, które wybił mu jakiś faszyzujący student o żydowskim nazwisku. Spotkała go jednak zasłużona kara, mściwa pięść obrońców spokoju, zomowców. Teraz ten marny studencina już ma czas, by zastanowić się nad swym ohydnym czynem wobec Heńka, gdyż spoczywa wśród wielu wywrotowych krzyży na warszawskim Bródnie. Ale wróćmy do Igora, ten już zmówił pacierz, spełnił małżeński obowiązek i zasnął…Śni o nowych zdobyczach socjalizmu i ruchu ludowego. Marzy o Polsce wolnej od prowokatorów ulicznych, chce godnie wypełniać swe zomowskie obowiązki. Nie przeszkadzajmy temu człowiekowi honoru, niech wypoczywa, bo jutro kolejny ważny dzień. Oby Igor nie miał zakwasów…
Socjolog, pasjonat fotografii
dobre dobre
troskliwy tata i tyle 😉
Nie pisze się „ZOM-owiec” tylko „zomowiec”. On nie pracował przecież w żadnym ZOM tylko w ZOMO, więc taka pisownia to błąd. Inna kwestia to to, iż jest to dość stronnicza fikcja. Bardziej rzetelnie by było, gdyby autor dotarł do jakiegoś emerytowanego zomowca i na kanwie jego historii opowiedział własną, taki dokument fabularyzowany.
Inspiracje? W latach 80-tych było około 13 000 Zomowców. Większość z nich około 90% bardzo mocno biła zwykłych ludzi na ulicach. (za nic) Pewnie z tych 13 000 z połowa miała domy i rodziny. Więc nie trudno wykombinować, że w pracy bili ludzi do krwi, a w domu byli (mężami i ojcami) i np. przytulali dzieci. Myślę, że nie ma znaczenia czy inspiracją do napisania tego tekstu były osobiste wspomnienia autora, czy suche fakty historyczne które zostały okraszone fabułą. Fajny tekst i tyle !
Tekst jest o tym jak autor wyobraża sobie PRL, ZOMO i cały kontekst. Niestety wyobraża sobie, a nie wie, brak tu realizmu, a za to dużo naiwności. Brak czucia klimatu PRL-u… (to wcale nie jest takie proste, tego nie można się nauczyć z książek i filmów). Infantylne schematy i slogany właściwe dla lat stalinowskich pomieszane z uproszczonym wyobrażeniem rzeczywistości późniejszej… Mimo dobrych chęci i sensownego (acz niezbyt oryginalnego) pomysłu na całość, tekst wyszedł płytki i wręcz propagandowo trywialny. W tle wyczuwam inspirację „Jednym dniem Iwana Denisowicza” Sołżenicyna, ale trudno te utwory nawet próbować porównać…
Rozczarowany? Proponuje opublikować tekst, który będzie pozbawiony wymienionych przez Ciebie wad 🙂
Dzieci piszą o czymś o czym nie mają pojęcia. Mój brat był zomowcem. Nie poszedł do ZOMO bo chciał ale dlatego , że dostał powołanie do wojska , do jednostek MSW – nie miał wyboru. To był rok 1981.Mój brat nigdy nie był w partii , był w Solidarności. Ja zostałem powołany do wojska w 1986 roku również do jednostek MSW ale tym razem do Wojsk Ochrony Pogranicza. Również ja ani nikt z mojej rodziny nie należał do partii. Pochodzimy z robotniczej rodziny. Przestańcie tworzyć mity o tamtych czasach. Dzisiaj jest więcej policji niż 30 lat temu. A kłamstw władzy i manipulacji informacją jest więcej teraz niż było kiedyś. Moja córka , która ma 16 lat nie chce mi uwierzyć , że kiedyś każdy miał pracę. W szkole mówią jej coś zupełnie innego.
Konformiści piszą jak zwykle o końcu swojego nosa. To że każdy miał pracę zgoda. Fakt w państwie policyjnym jest bezpiecznie i każdy ma pracę, tylko jakim kosztem? Kim trzeba być żeby nie zauważać kosztów tego „wspaniałego prlu”. Nawet prasy zagranicznej poczytać nie można było, nie mówiąc o muzyce, ubraniach, wycieczkach, swobodzie wyrażania poglądów. Tylko wariat powie że było ok w państwie które łamało podstawowe prawa człowieka. A na każdym uniwerku musiałeś mieć tylko jedne słuszne poglądy. Doszukiwanie się plusów w systemie totalitarnym moim zdaniem urąga inteligencji średnio inteligentnego człowieka.
„zmówił pacierz” – taki zły zomowiec?!
Pomieszanie z poplątaniem – pacierz, drogi mundur, z powodu którego nie będzie na jedzenie… jak piszesz, to sprawdź realia: mundur był służbowy, jak się zbrukał czy zniszczył, to dostawali ekwiwalent za pranie lub po prostu mowy mundur. Gdzieś się tego dowiedział, że sami musieli sobie kupować mundury??? Żartobliwy ton może i byłby dobry, ale chyba nie w historii o pałowaniu ludzi…
fantazje autora, której autorowi nie brakuje, ale należało uczciwie zaznaczyć, że to FIKCJA